środa, 23 maja 2012

Rosja w wersji oficjalnej

Zgodnie z obietnicą (jak i opóźnieniem) poświęcę ten i kolejny post Rosji. Nie mam jednak ochoty skupiać się na opisywaniu zabytków, które odwiedziłam. Wszyscy doskonale znają je z widokówek, kalendarzy, telewizji czy innych tego typu źródeł. Oczywiście zdjęcia będą. Ale nieco później, bo prędkość mojego internetu nie pozwala mi obecnie ich wrzucić. Przepiękny, pompatyczny Petersburg zaprezentuję w pełnej okazałości. Będzie taki, jaki pozostał w mojej pamięci - sztuczny twór, produkt wizjonerstwa, geniuszu, pychy i okrucieństwa Piotra Wielkiego. Post będzie na poważnie bo poważny mam dziś nastrój, o. Petersburg wywarł na mnie ogromne wrażenie, ale nie poruszył. Jest piękny, ale zimny. I ja takiego Petersburga nie kupuję. Zwłaszcza po tym, kiedy miałam okazję odwiedzić namiastkę Rosji prawdziwej i szczerej. Ale o tym opowiem w kolejnym poście.

Doświadczyłam największego szczęścia jakie tylko może przytrafić się podróżnikowi. Od początku do końca towarzyszyli mi rdzenni Rosjanie, oferując dach nad głową, obiady w rodzinnym gronie, wspólne wycieczki. Wszystko dzięki uprzejmości i gościnności Sashy (kolegi, który również w Lappee był na wymianie) i jego rodziny. Sasha nie mieszkał w samym Petersburgu, tylko na "wsi" (jak sam to określał). Wieś w pojęciu Sashy oznaczała ogromne blokowiska. Płyta przy płycie, samochód na samochodzie, kupy śmieci, popalone garaże, zardzewiałe, bezkołowe auta oparte na cegłach... 20 min autem od Petersburga.

Zwiedzanie miasta rozpoczęliśmy od spaceru po Nevskim Prospekcie (najsłynniejsza i najdłuższa ulica w Sankt Petersburgu), który stroił się intensywnie do obchodów Dnia Zwycięstwa (9 maja. W Rosji byłam w dniach 4-8 maja, musiałam wracać tuż przed uroczystościami. Ale parady i militaria nigdy mnie specjalnie nie pociągały więc nie żałuję). 
Przeczytałam ostatnio bardzo trafne słowa opisujące Sankt Petersburg, o ich trafności przekonałam się dopiero kiedy miasto zobaczyłam na własne oczy. Z każdym słowem zgadzam się w zupełności, a pozycję gorąco polecam. "Oczywiście Petersburg jest osiągnięciem wprawiającym w osłupienie, dziełem wizjonerskiego geniusza, ale jednocześnie tworem sztucznym, dość absurdalnym świadectwem Rosji (...) Nie powiem, żeby Petersburg był nudny. Wręcz przeciwnie. (...) Ale dla mnie nie do końca o to chodzi. Lubię miasta, które wyłaniają się z przeszłości. Petersburg został narzucony przyszłości aroganckim aktem woli, która zostawia mnie oszołomionego, ale zimnego." (J. Dimbleby Rosja. Podróż do serca kraju i narodu)

Petersburg to miasto na pokaz, dla turystów. Byłam też właśnie taką turystką. Na Ermitaż niestety zabrakło czasu, ale było wiele innych miejsc, łącznie z typowo turystyczną nocną wycieczką po mieście.
Nocna wycieczka zaczęła się o 23:00, zakończyła o godz. 5 nad ranem. W programie: autobusowy przejazd uliczkami miasta zabarwiony opisami pani przewodnik (po rosyjsku), zatrzymywanie się przy znaczących punktach, oraz trzygodzinny rejs po rzece Newie i oglądanie podnoszących się mostów. Wszystko piękne, zapierające dech w piersiach, niespotykane. Ale czegoś wiecznie mi brakowało. Coś jakby prawdy i klimatu, który tak dobrze odczuwałam podczas pobytu w Paryżu.

To tyle refleksji. Może zbyt pesymistycznie i na serio (albo wręcz w sposób wypaczony) podeszłam do Petersburga. Tak już jednak mi zostało. Przepraszam, że nie ma zdjęć. Będą niebawem, kiedy tylko mój internet nieco przyspieszy. Wtedy też dołączę bardziej szczegółowe opisy miejsc, które odwiedziliśmy, niech już będzie.






5 komentarzy:

  1. powiedz mi Mario czy jesli ktos wyjedzie na wymiane to poniej po powrocie ma jakies problemy ze studiami? czy sa jakies prblemy z zaliczeniami i wgl? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To jeszcze zależy gdzie na taką wymianę się wyjedzie :) z tego co słyszałam kraje północne słyną z tego, że uczyć się trzeba, południowe - niekoniecznie. Na szczęście przebrnęłam przez semestr i już go zaliczyłam, ale wiele przedmiotów wymagało nieco większego zaangażowania niż tylko zwykłe przygotowanie do egzaminu. Było masę projektów zespołowych, prezentacji itd. które jakby nie patrzeć w pewien sposób ograniczają poczucie zupełnej wolności. Ja zajęcie miałam w grupach z "normalnymi" studentami (czyt. Finami, tyle że w jęz. angielskim), nie tylko tymi z wymiany więc specjalnej taryfy ulgowej nikt nie stosował. Niemniej, semestr jest jak najbardziej do zaliczenia. Najlepiej przed wyjazdem zadbać o to by znaleźć sobie jak najwięcej zamienników. Ja niestety nie miałam takiej możliwości (w ofercie LUT nie było przedmiotów, które pokrywałyby się z moim programem studiów) więc teoretycznie mam nieco semestr w plecy. Czeka mnie sporo pracy w przyszłym semestrze na mojej uczelni, ale liczyłam się z tym przed wyjazdem. Polecam więc dokładnie zapoznać się jak Twoja uczelnia podchodzi do takich wymian, czy masz stały plan studiów czy dobierasz przedmioty wg własnego uznania itp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hehe, właśnie się zorientowałam, że odpowiedziałam na pytanie z dość sporą nawiązką niekoniecznie z pytaniem związaną ;) ale ogólnie licz się z tym, że po powrocie z wymiany może Cię czekać po prostu więcej pracy jeśli nie załatwisz sobie zamienników.

      Usuń
  3. czyli przez taki wyjazd mozna 'oblac' rok studiów?;/ dziekuje Ci za tak obszerna odpowiedz';)

    OdpowiedzUsuń
  4. Można tak powiedzieć, ale cudzysłów jest tu jak najbardziej na miejscu. Nazwałabym to bardziej 'semestrem w plecy', co w moim przypadku będzie wiązało się z nadrabianiem zaległości w nadchodzącym semestrze. Najlepiej (jeśli Twoja uczelnia na to zezwala) przed wyjazdem wyrobić tak dużo przedmiotów jak tylko się da. Ja tego nie zrobiłam bo zwyczajnie bałam się, że nie dam rady wszystkiego zaliczyć w sesji wcześniejszej (jako że jechałam już w styczniu, wszystkie egzaminy musiałam zdać już przed świętami).

    OdpowiedzUsuń